Najlepszy znany mi sklep rybny znajduje się w Świnoujściu, naprzeciwko Poczty Głównej. Ile razy tam jestem, wychodzę z pękatą torbą i żalem, że nie mogę więcej i że nie mogę w Szczecinie takich zakupów robić. Ukochany mój jest wielbicielem wędzonego dorsza, a tam jak jest – a nie zawsze jest dostępny – to świeżutki, pachnący, soczysty delikates.
Nabyłam w sobotę, dzisiaj oddzielałam mięso od ości i skóry i już, już miałam odpadki do kubła wyrzucić, kiedy dzwoneczek w mózgu się odezwał; możesz wygotowywać smak z kości kurczaka wędzonego, z kości kaczki pieczonej po pekińsku, to czemu nie z dorsza? No to sypnęłam do gara, zalałam wodą i na małym ogniu sobie popyrkotało. Potem odcedziłam, wyrzuciłam co było do wyrzucenia, a do wywaru dodałam marchew pietruszkę i seler oraz cebule pokrojone w słupki, co to elegancko się julienne określa. Troszkę rozmarynu suszonego, ale ostrożnie i kawałek świeżego imbiru drobno posiekany, i dwa ząbki czosnku nieobrane…
Kiedy warzywa zmiękły, cześć zmiksowałam, dolałam do tych całych i zaczęłam doprawiać. Najpierw łyżka topionego masła i łyżka oleju z pestek winogron, bo dorsz jak wiadomo chudy jest i wywar był zupełnie jałowy. Potem płaska łyżeczka cukru – zawsze do rybnych zup odrobinę cukru dorzucam. Dwie łyżki octu sherry, takie niepełne dla dodania lekkiej zadziorności i odrobina soli jednak, choć skóra była mocno słona.
Właściwie gotowe. Lekka, smaczna zupa. Jednak idea nakarmienia moich panów lekką zupą nie odpowiada praktyce. Dorzuciłam nieco pokruszonych gotowych klusek szwabskich zwanych spaetzle, a nabywanych w sklepie Aldiego w Heringsdorfie ( 6 km na zachód od Świnoujścia). No i co? No i mam za swoje, zamiast zupy wyszedł – bardzo smaczny zresztą – eintopf!
Wspaniale wygląda:) Napewno jest bardzo smaczne:)
Jestem bardzo rybolubna więc zjadłabym duuużo Twojego dania.
Ech, może jestem zbyt dużą marzycielką ale mi aż się serce ściska kiedy pomyślę ,że najlepsze ryby można w moim mieście kupić w makro. Ech, pięknie by było chodzić do sklepów rodem z lalki czy na targi pełne przekrzykujących się kupców (owszem są tragi warzywne ale nadal nie takie jakbym chciała ;))
Pozdrawiam
Dziwnograj zgadzam sie, targi sa genialne, uwielbiam targi. Ostatni jaki mnie powalil na kolana byl w Amsterdamie wzdluz ulicy , w sumie ze dwa kilometry ciągu , z obydwu stron porozkladane stragany, a na nich WSZYSTKO. Ja najbardziej wspominam stragan z ziolami i stragan z rybami i owocami morza oraz stoiska z serami.
Skoro tak lubisz ryby, specjalnie Tobie dedykuję „Dorsza w chrzanie” – pojawi sie za pare dni w kulinarkach:)
Dzieki za odwiedziny, pozdrawiam i zapraszam
qd
Gosia99
Nie bylo sily, ktora by mnie powstrzymala od zajrzenia na Twoj blog:) I co widze? Kluchy na lachu jak nazywala pyzy moja poznanska tesciowa. Jak ja je lubie! Bedzie i u mnie przepis i opowiesc, dziekuje za wizyte i zapraszam do zaglądania
qd