Ponieważ zakupienie dobrych śliwek w occie sprawia niejakie kłopoty,znowu robię rządek słoiczków.. Co prawda trwa to parę dni, choć roboty znowu tak dużo nie jest. Zdumiał się sąsiad, właściciel działki, gdy go zagadnęłam o niedojrzale śliwki węgierki. Pierwsze słyszę, żeby ktoś chciał na wpół zielone – komentował zdziwiony. Ale następnego dnia przyniósł reklamówkę węgierek i niedowierzając podpytywał: takie? Doskonałe!
Jakoś w latach poprzednich udawało mi się zamawiać w okolicznej budce w warzywami takie właśnie niedojrzałe, ale „prawdziwe” węgierki. A w tym roku – klęska. Właściciel się zmienił: „na hurt takich nie wożą… pani kochana, urodzaj śliwek taki, że gałęzie się łamią, ale nie ma kim zbierać”. No tak…
Muszą być niedojrzałe, bo inaczej nie będą jędrne, zrobi się paciaja i wszystko na nic. Szczególnie, że w mojej wersji najpierw usuwa się pestki ze świeżych owoców. Potem w słoju, albo innym naczyniu co się octu nie boi zalewa się owe połówki śliwek ZIMNYM octem przegotowanym pół na pół z wodą – oczywiście mam na myśli 10% ocet spirytusowy. I zostawia do następnego dnia. Na drugi dzień zlewa się płyn ze śliwek, zagotowuje, studzi i z powrotem.
Trzeciego dnia znowu zlewa płyn, dodaje parę goździków, zagotowuje i tym razem GORĄCYM zalewa owoce. Czwartego dnia wyjmuje się śliwki z zalewy i układa w słoikach przesypując dość oszczędnie cukrem kryształem.
Zalewę trzymać, nie wylewać! Za kilka dni okaże się, że cukier się rozpuścił, pojawił się sok, a połówki śliwek „siadły” i w słoiczkach jest sporo wolnego miejsca.
Tedy poprzekładać należy śliweczki ( jeśli się umie używać pałeczek, to jest to najwygodniejsze narzędzie), dopełnić słoiczki i jeśli soku za mało, uzupełnić zalewą do przykrycia owocu. Ufff. Pasteryzować nie trzeba.
Dzien doby, wlasnie znalazlam ten przepis i sprobuje, nie wiem czy bede miala tyle ciepliwosci!
Pozdrowienia z Sydney
Kasia
Moj Blog
http://www.ceasedtoexist1.blogspot.com
Wbrew pozorom roboty nie jest za wiele, najdluzej sie wyjmuje pestki… A potem to kwestia poswiecenia 10 minut i odstawienia, czas robi swoje…
Zajrzalam na Twoj blog. Zmusilas mnie do czytania po angielsku ! Gratuluje wspanialych corek!
Dzieki za odwiedziny !
Pozdrawiam i zapraszam czesciej
qd
Dziękuję za przepis, właśnie szukam dla swoich śliweczek 🙂 Mam nadzieję, że jak zrobię z pestkami, to wilkiego nic się nie stanie. W sumie kiedy kupowałam zawsze były z pestkami. Pozdrawiam!
Dzień dobry. To moje smaki. Zrobiłam śliwki w/g podanego tu przepisu ale z powiększoną proporcją. Duże wiadro emaliowane. Palce lizać, już po pierwszym zlewaniu kosztowałam – bajka. Dziś wylądowały w słoikach. Zalewa cudowna: aromat, smak, barwa do tego praktycznie zero nakładu pracy.
Miłego dnia, pozdrawiam.
Irena
Alina Mo – I jak? wyszły dobre? Skórka nie popękała? Pisz, pisz, bom ciekawa bardzo. Moje doświadczenia z kupnymi śliwkami w occie ( słodki kompot z odrobiną octu0 doporwadziły mnie właśnie do powyższego przepisu. Zupełnie inna struktura i smak.
Irana, podziwiam cierpliwość przy odpestkowywaniu wiadra śliwek.Mogą potem stać w spizarce latami i sie nie psują, kiedyś znalazłąm zagubiony słoiczek pięcioletni. Nic mu nie było 🙂
Ciezę się, że Wam przepis podszedł, pozdrawiam serdecznie
qd
Irena, przepraszam za literówkę wimieniu, strasznie mi wstyd.
Witam,
śliweczki zakręcone 🙂 Nie popękały, bo przed zalaniem ponakłuwałam widelcem. Gdzieniegdzie może drobne, ale bardzo niewiele, widocznie za mało dziurek w niektórych zrobiłam. Ostatecznie jednak zlaną zalewę zagotowałam razem z cukrem, po czym lekko przestudzoną zalewałam ułożone śliwki i pasteryzowałam 10 minut. Zrobiłam tak dlatego, że etap przysypywania cukrem wypadł na wczoraj, tudzież wykańczanie przetworów wypadło by na niedzielę, a w niedzielę unikam robienia czegokolwiek w domu, wiadomo – dzień święty 🙂