Dawno, dawno temu, jeszcze za peerelu, w składach pociągów dalekobieżnych jeździły wagony restauracyjne. Nie żadne tam bufety z mikrofalówką i mrożonkami, tylko prawdziwe kuchnie na kółkach, z prawdziwym kucharzem, kelnerami i kartą dań. Ceny były takie, że stać było mnie studentkę na pożywianie się na trasie Szczecin – Poznań.
Pewnego razu w karcie pojawił się sandacz. Królewska to ryba i zdecydowanie najlepsza jest podawana „po polsku” czyli ugotowane dzwonka w wywarze z włoszczyzny, posypane posiekanym jajkiem (oczywiście ugotowanym na twardo) i zieloną pietruszką , polane topionym masłem. Niestety takich fanaberyjnych klientów nie przewidziano i można było zamówić tylko sandacza panierowanego. Dziękuję bardzo. Panierowany to może być kotlet schabowy. Sandacz jeśli już smażony to saute. Więc pytam kelnera czy nie można by usmażyć tej ryby bez panieru? Ale cena jest skalkulowana na panier – tłumaczy kelner – i do tego idzie jajko. I co z tego ?Ja się zgadzam na cenę jaka jest w karcie. Ale jajko… usiłuje ustalić status quo kelner. Jajko zostaje w kuchni. No i dostałam wspaniałego sandacza bez panieru, usmażonego w sam raz, soczystego i kruchego.
Potem na wiele lat sandacze stały się nieosiągalnym rarytasem. I oto teraz owszem, są , nawet można kupić jedno czy dwa dzwonka. Że cena szokująca? Jak kto chce tanio, to proszę płotki jeść a nie sandacze.
Sandacza „Małgosia” przepięknie wymyślił pan Kurt Scheller, Szwajcar szefujący kuchniom najlepszych hoteli w Polsce. Bierze się rybę, filetuje, soli i każdy kawałek starannie otacza w mące . Na jednym talerzyku szykujemy lekko rozbite BIAŁKO , na drugim mieszankę ziaren maku, siemienia lnianego i sezamu . Na patelni rozgrzewamy olej, rybę maczamy Z JEDNEJ STRONY w białku i ziarnach i smażymy, poczynając od tej właśnie strony. Kiedy sezam lekko się zazłoci, obracamy rybę i smażymy po stronie samej mąki. Autor przepisu wyraźnie zaleca ziarna tylko z jednej strony. Ja oczywiście musiałam zrobić po swojemu i obtoczyć rybę w całości. Nie warto! Za dużo ziaren i traci się szlachetny smak.A i efekt wizualny ciekawszy, gdy tylko z jednej strony wabi biało-niebiesko-brązowa mozaika.
No dobrze, nie musi być sandacz…..
A ja w restauracyjnym wagonie na sandacza nigdy nie trafiłam. Pech!Zwykle to filet z kurczaka w panierce lub mielony, itd.
A u nas i za PRL-u sandacze na święta były. Mieliśmy zaprzyjaźnionego pana,który podbierał je z rządowych zasobów…
A sandacz pana Kurta S. to pysznie się prezentuje!
oj zjadłabym !