Po latach posuchy cielęcina pojawiła się w sprzedaży. No co by tu z niej zrobić? Pogrzebałam w literaturze i znalazłam i zrobiłam: SALTIMBOCCA
( ponoć to znaczy: sama skacze do ust).
( ponoć to znaczy: sama skacze do ust).
Sznycle cielęce albo kotlety ( ja kupiłam gotowe „kotlety z górki” ) rozbić dość cienko. Mieć przygotowane podobnej wielkosci plasterki szynki wędzonej surowej ( no bo w oryginale jest szynka parmeńska) albo cieniusieńko krojonego surowego wędzonego boczku. Pewnie to obraza, ale myślę, że wiekszą obrazą jest robienie tej potrawy z filetów z kurczaka. I jeszcze potrzebna jest szałwia. Najlepiej swieża, ale i suszona może być. No i robi się tak: spina się wykałaczką albo i dwiema cielęcinę ( cieniutki plaster surowej albo równie cienki kawałek filetu przekrojonego płasko na dwie części) z szynką, dając do środka szałwię (nie przedobrzyć z suszoną). Kotlet ma z jednej strony szynkę, z drugiej cielęcinę.
Smaży się na ostrym ogniu najpierw ze strony szynkowej, potem cielęcej, tyle, żeby zarumienić. Przekłada do garnka, deglasuje patelnię białym winem, wlewa toto do garnka z kotletami, podlewa jeszcze troszkę białego wina i dodaje lyżkę masła. Poddusza aż cielęcinka miękka. Kurczaka znacznie krócej, bo się robi wiórowaty…
Ortodoksyjnie podaje się z puree ziemniaczanym. Skoro o ortodoksji mowa, to kazali smażyć na maśle. Ale mnie się masło paliło, więc obsmażam na oleju z winogron, a masło daję dla smaku.UWAGA!!! Nie solić!!! No, chyba, że na talerzu. Szynka ( boczek) są zwykle dość słone same z siebie.
Cielęcina pojawia się i znika, filety z piersi kurczaka są stale.
piękne ujęcia! lubię takie mięsko 🙂