Już nie pamiętam, od kogo przybył ten przepis, ale furorę zrobił. Zskakujące na owe czasy ( lata 60 XXw) było niemal wszystko. I to, że wypiek był słony . I to, że dodawało się tarty żółty ser do mieszenia ciasta. I ilość tłuszczu jak na kruche. I dodatek rozczynu drożdżowego zamiast proszku do pieczenia. I aromatyzowanie olejkiem cytrynowym. Ciasteczka znikały niemal w oczach. Czasami nie zdążyły dobrze ostygnąć…Nazywały się „Pugaczki”.
Trzeba było dopiero wyjazdu na Węgry na początku lat 70, żebym skojarzyła z wszechobecnymi „pogacsa” owe pugaczki. Te węgierskie to były w zasadzie paluszki z serem na wierzchu, potem poznałam i okrągłe. No i smak dość zdecydowanie rózniący się od tych wypiekanych przez moją mamę. Bowiem te węgierskie robione są na skwarkach, a technologia produkcji przypomina nieco robienie ciasta francuskiego.
Tymczasem pugaczki przeszły pewną metamorfozę i dzisiaj ja je piekę tak: na pół kilo mąki pszennej biorę pół kostki „Planty” ( bardziej ortodoksyjnie będzie 250g smalcu na pół kilo mąki , ale uprzedzam: NIE masło i NIE margaryna, bo ciasto będzie twarde i bez wdzięku), jedno żółtko – białko zachować!, szklanka mleka albo i półtorej ( zależy od suchości mąki) , 50g drożdży i łyżeczka cukru na rozczyn, kopiata łyżeczka soli, skórka z pół cytryny otarta albo zapach cytrynowy do ciast. Do środka sera nie dodaję. Zamiesić jak kruche, powinno wyjśc dość elastyczne i raczej niezbyt twarde ciasto. Nie czekając, nie schładzając wałkować i wycinać dowolne kształty, smarować białkiem, posypywać tartym żółtym serem i do pieca. Piecze się około 20 minut w temperaturze 180-200 ( gazowy 180, elektryczny 200) stopni. Moja mama piecze okrągłe ciasteczka wielkości pięciozłotówki – akurat dwie blaszki. Ja wycinam jeżyki dziecinną foremką lub po prostu radełkiem kroję paluszki i kwadraty. Ale mogą być i gwiazdki i dzwonki i grzybki, ptaszki, kotki – co komu w duszy gra. Im mniejsze tym lepsze.
Genialne są do piwa, albo do czystych zup. Albo do oglądania telewizji…
Zabawne. Nigdy przenigdy nie spotkałam się z takimi wypiekami. Jestem zauroczona. 🙂
Nie no, fajowe te pugaczki! Juz sobie wyobrazam, jakby sie oblizywal na ich widok moj maz… Do zrobienia, obowiazkowo:)
Pozdrawiam.
Najprawdziwsza prawda 🙂 znikają błyskawicznie.
U nas nigdy nie wytrzymują dłuzej jak 1, najwyżej 2 dni. Ale najsmaczniejsze świeże.
Korzystam z okazji żeby CI podziekowac za podzielenie się tym przepisem.
Tomaria
To jest coś dla mnie! Koniecznie muszę wypróbować – a i nazwa mi się podoba (kojarzy się z niejaką Ałłą) ;)))
Ileż radości z powodu małych, słonych ciasteczek:)
Poswix,Konsti, Yvonne, Tomario! pieczcie i zdawajcie relację!