Emi podała przepis na zupe serową. Zrobiłam ją raz – no, niczego sobie. Zrobiam drugi – hmm, chyba inaczej ten pierwszy raz smakowała. Ostatnio wymysliłam, że zrobię ją po raz trzeci, a to z okazji remontu. Zaprosiłam do pomocy grupę przyjaciół moich dzieci; do przenoszenia nieskończonej ilości książek i płyt z jednego pomieszczenia do drugiego i upychania tych dóbr intelektualnych po kątach, tapczanach i na szafach. Młodzi, spracowani, to głodni będą. No i przynajmniej dobre jedzenie za pomoc im się należy. Ugotuję zupę serową.
Oryginał każe wziąć niemiecką metkę i mielone wołowo-wieprzowe, po pół kilo. Ja wzięłam drobiowe stekowe ( znaczy bardzo grubo mielone, kawałeczki mięsa są zdecydowanie do pogryzienia).
Wzorzec mówi o sześciu porach i paru cebulach na kilogram mięsa, ja miałam pięć ładnych porów ( bo sześciu w kiosku nie było) i cztery duże białe cebule zwane czosnkowymi.
Na oleju przesmażyłam grubo pokrojone pory i takąż cebulę. Wrzuciłam do największego w gospodarstwie garnka. Obsmażyłam mięso do lekkiego zrumienienia. Przełożyłam do tego samego garnka. Patelnię zalałam niewielką ilością wody i starannie oskrobałam wszystkie reszteczki, zagotowałam, wlałam do garnka. Pyrkotało to sobie na niedużym ogniu, a ja dokładałam zgodnie z przepisem Emi trzy opakowania topionego serka z ziołami i trzy bez dodatków. Mieszałam, rozpuszczały się w cieple zagęszczając zupę.
Teraz powinnam dołożyć dwa słoiki 400 g sterylizowanych krojonych pieczarek. Nie dałam, bo jakoś w sklepach królowały marynowane, a nie wpadlam na pomysł, żeby dodać świeżych. Przepis mówi o dodaniu tymianku i bazylii. Tymianku sypnęłam szczodrze, ale zawahałam się nad bazylią; nie luuubię. No to cząbru, cząbru. I dalej mieszam zawartość garnka, dodaję soli i pieprzu, ale z umiarem. Teraz zgasić gaz i zostawić mieszaninę do jutra, niech sie przegryza.
Teraz powinnam dołożyć dwa słoiki 400 g sterylizowanych krojonych pieczarek. Nie dałam, bo jakoś w sklepach królowały marynowane, a nie wpadlam na pomysł, żeby dodać świeżych. Przepis mówi o dodaniu tymianku i bazylii. Tymianku sypnęłam szczodrze, ale zawahałam się nad bazylią; nie luuubię. No to cząbru, cząbru. I dalej mieszam zawartość garnka, dodaję soli i pieprzu, ale z umiarem. Teraz zgasić gaz i zostawić mieszaninę do jutra, niech sie przegryza.
Następnego dnia znalazłam w garnku pięć litrów czegoś, co przypominało baaardzo gęsty , jasny gulasz (?). Trudno było zamieszać, zgodnie z radą Emi podlałam białym winem, ze śmietaną sugerowaną w przepisie na razie się wstrzymałam.
Pomocnicy się nie pojawili, musiałam więc część zupy zamrozić, ale dla domowników zajętych przy remoncie było jak znalazł. Oczywiście pierwszym odruchem karmionych było : co to zielone tu pływa? i w ogóle co to jest? Chciałam odpowiedzieć – zupa serowa, ale skołowana lokalnym kataklizmem jakim jest każdy remont, powiedziałam: zupa remontowa. I tak już – choćby ze względu na zmiany w recepturze – zostanie.
Zrobiłam, pełen zachwyt, dużo jedzenia (dobre jak głodni goście mają przyjść). Nazwa „zupa remontowa” przyjęła się i u nas, pozdrowienia! 🙂
Dyg dyg, polecam sie:)